Taki trochę dłuższy rejs należy zaliczyć do zakończonych i udanych. Załoga składająca się z kol. Macieja Chodura (Opty), Mirka Biernackiego (AKŻ) i Andrzej Kotwickiego (HOW-Trzcianka) po zaokrętowaniu w pocie Les Sables d` Olonne ( zachodnia Francja okolice Nantes) przepłynęła Biskaje, trochę Atlantyku, morze Alborańskie, Tyrreńskie, Śródziemne, Jońskie i Adriatyckie. Krajów trochę mniej było, bo najpierw naszą rufę zobaczyła Francja, a przywitała nas Portugalia. Potem przed sztormowymi wiatrami chroniła nas Hiszpania i paliwo sprzedali włosi żeby na koniec oddać cumy w chorwackim porcie Szybenik.
Mil morskich wyszło sporo, Maciej jeszcze liczy, ale będzie coś ok. 2500 NM. Prędkości jakie uzyskiwały nasze katamarany to marszowe w okolicy 6 KN, sztormowe do 20 kn i marszowe mordewindem w okolicy szalonych 3 kn.
W rejsie brały udział dwa katamarany Lagoon 39 i Lagoon 38. Były to nowe jednostki przeprowadzane ze stoczni do armatora. Załogi składały się z trzech osób na jacht i pracowały w trybie 3 godziny wachty na 6 odpoczynku (prac pozostałych - gotowanie, sprzątanie itd.).
Wystarowaliśmy z portu na Biskajach Les Sables-d'Olonne. Na przywitanie wiatr w granicy 20-30 kn z kierunku znośnego czyli żagielki. Od razu ujawniły się różnice w nautyce katamaranów. Mniejszy okazał się zdecydowanie sprawniejszy w żeglowaniu. Po kilku dniach żeglowania rzuciliśmy cumy w porcie Cascais pod Lizboną. Serwis zajął się przeglądem silników a my w kolejkę podmiejską i szybkie zwiedzanie Lizbony.
Po uzupełnieniu zapasów oddajemy cumy i kierunek na Gibraltar. W chodzimy do niego po ciemku. Na szczęście mamy odbiorniki AIS które w czasie rzeczywistym podają pozycję statków, kurs, odległość i czas do ewentualnego przecięcia torów i w jakiej odległości między do niego dojdzie. Sprawa bardo przydatna, biorąc pod uwagę ruch statków oraz ich praktyki polegające na tym, że zapalają wszystko co możliwe i stają w dryfie i włączają sygnał"nie odpowiadam za swoje ruchy". Do tego prądy, czasami silne które wymagają ciągłej korekty kursu. Jest co robić na wachtach. Na AIS-sie często widać statki przechodzące między sobą w niewielkich odległościach a kilka razy włączają się u nas alarmy informujące o możliwej kolizji. Hałas na radiu, korekty kursów i kolosy mijają się w odległości kilku kabli. Spanie nawet na psiej przechodzi momentalnie.
Wiatr cały czas w oczy,prędkość nasza spada chwilami do 3 kn. Silnikujemy wszystko aż do Almerii. Niestety port nie przyjmuje jachtów a stacji paliw nie widać. Obieramy port w Agudulce - miejscowości letniskowej. I tutaj na dłużej zatrzymują nas bardzo silne wiatry, których siłą na wiatrowskazach w porcie przekracza 40 kn - czyi dobre 10 panów B. Analiza pogody, griby i zwiększamy ilość zapasowego paliwa. Wykorzystujemy słabnący wiatr i na wodę. Niestety posiadamy tylko pozwolenie na żeglugę oraz ubezpieczenie tylko po wodach europejskich. Obieramy kurs na Sardynię. Jest to najdłuższy przelot bez widoku na ląd. Wiatry padają kompletnie, wodę ktoś wyprasował. Odwiedzają nas stada delfinów, żółwie morskie. Popadamy w rutynę wachta, jedzenie, odpoczynek, chwila snu i wachta. Wschód słońca, zachód słońca ...
Cumujemy na Sardynii w porcie Cagliari. Uzupełnienie wody paliwa, pizza i w drogę. Planujemy postój w Mesynie na Sycylii
Niestety Mesyna nie ma miejsca. Paliwa mamy wystarczającą ilość, więc robimy tylko fotki i zawijamy wokół palców włoskiego buta na zachód, potem północny zachód. O świcie dobijamy do portu w Crotone. Miłe zaskoczenie, jest miejsce, jest paliwo i to nawet tańsze niż w poprzednich stacjach. Znowu tankowanie, uzupełnienie wody, zakupy i kierunek Szybenik. I tutaj armator nas zaczyna dosyć mocno popędzać. Jeden z katamaranów musi być w piątek w porcie. Na szczęście to jest ten większy z mocniejszymi silnikami. Ponieważ prognozy robią się trochę żeglarskie, postanawiamy się rozdzielić. 39 idzie na maksa natomiast ten bardziej żeglarski nie jest pilny więc będzie można chwilę pożeglować i zaoszczędzić co nieco na paliwie.
tak wygląda najdalszy koniuszek włoskiego buta
Rozstajemy się gdzieś na obcasie 38 powoli stawia szmatki i obiera kurs bardziej wschodni i zamiarem odpoczynku na lądzie jeszcze przed Szybenikiem, my natomiast obieramy najkrótszy kurs na port docelowy, silnik naprzód + do tego szmatki bo wiaterek się pojawia. Zafalowanie małe i nasz bolid rozpędza się do 6-7 kn. Piątek robi się coraz bardziej żaglowy, ale niestety termin goni i niosą nas żagle oraz warczy silnik. Chwilowe prędkości zaczynają dochodzić do 10 kn. Można powiedzieć że Neptun sprzyja. Ok 2200 meldujemy się w Szybeniku. Odprawa celna ... z małymi przygodami, bo celników trzeba było szukać, ale pozytywnie. Po północy stoimy w porcie na cumach. Można zdać kluczyki od okrętu ....